Marghot, dzięki za pytanie.
Już odpowiadam.
Polecieliśmy Egyptair. Ja z Budapesztu, koleżanki z Berlina. Przesiadkę mieliśmy (i tam też spotkaliśmy się) w Kairze. Do Addis dolecieliśmy w nocy, więc można było spokojnie kupić bilet na autobus na południe kraju. Właśnie autobus (taki zwykły - dla lokalnej ludności) był podstawowym środkiem transportu.
Wracaliśmy jednak z Nairobi. Też liniami egipskimi. Znowu przesiadka w Kairze, ale tu niespodzianka - pięciogwiazdkowy hotel za darmo, z pełnym wyżywieniem. Mieliśmy przymusowy pobyt w stolicy Egiptu, ok. 23 godzin, ale linie spisały się na medal. Samoloty mają wyposażone raczej przeciętnie (np. w porównaniu z Turkish Airlines), jednak nie to jest najważniejsze.
Wyprawę zorganizowaliśmy sami, więc trzeba było podróżować tym, co było pod ręką: autobusy (hałaśliwa, natrętna muzyka wewnątrz pojazdu jest taką etiopską tradycją), autostop - płatny (w miejscowości Arbore Village czekaliśmy na pierwszy transport 7 lub 8 godzin), krótsze dystanse można pokonać tuk tukiem (taksówka dla trzech osób plus kierowca, na bazie zabudowanego trzykołowego motoru). Jechaliśmy też ambulansem, jeepem wojskowym z eskortą żołnierzy, ciężarówką. Wszystkim, czym się dało. W Omorate zbudowali w końcu most na Omo i, niestety, nie płynęliśmy dłubanką przez rzekę. Nie spełniło się też moje marzenie podróży wielbłądem na pograniczu etiopsko-kenijski, gdyż urzędnik imigracyjny w Omorate nie chciał się zgodzić, byśmy przekroczyli rzekę bez samochodu. Trudno. Pojechaliśmy miejscowym ambulansem aż do Kenii.
Kiedy jestem w jakimś egzotycznym kraju, staram się jeść to, co miejscowi. Czasem trzeba mieć spore samozaparcie, by zjeść dwudziestą cziapatę, dziesiąte mandazi lub samosa. Nie wspomnę o bezsmakowym ugali.
Chyba wolę kuchnię rejonu suahili (dwa lata temu byliśmy w Tanzanii, Kenii, również w Ugandzie).
W Etiopii wiadomo - króluje indżera. Wygląda gorzej niż smakuje. Jest tyle sposobów na indżerę, że na pewno każdy sobie coś znajdzie: od suchej indżery, poprzez indżerę z sosami (zielonym i pomarańczowym - oba bardzo ostre), aż po indżerę konkretnie pożywną, np. z warzywami, jajkami, fasolą, mięsem oraz jakąś zieleniną, którą w Kenii nazywają "sakamałyki".
A co oprócz indżery?
Jedliśmy gotowaną fasolę zmieloną z z kapustą i sorgo, i sosem, pomidory z cebulą, owoce (awokado, banany, mango, pomarańcze), jakąś zieleninę, trochę mięsa, wszystko z etiopskimi chlebkami podobnymi do podpłomyków.
Da się przeżyć.
Można też po europejsku - np. spagetti, ale staram się odstawiać nasze potrawy na rzecz lokalnych.
Co do kawy, to się nie wypowiadam. Nie piję. Koleżanki natomiast, bardzo chwaliły miejscową bunę (kawa w języku amharskim) i twierdzą, że to najlepsza kawa, jaką piły.